Blog oddzielony i przyszyty do wiślanego, zawiera teksty poetyckie, manifesty, performance, klisze pamięci bez ładu i składu, grafomańsko i pokornie, wspomnienia lat minionych, projekty i projekcje, zapożyczenia, tłumaczenia, przysłowia, psalmy, myśli rozbiegane i ułożone.... wszystko to będą łączyć: stymulator serca, sztuczna zastawka mitralna i endoskopia duszy.

poniedziałek, 20 lutego 2012

Dybuk na Nowogrodzkiej cz. 5

Iwona i Szaweł
Pomyślała o seksie. Nawet nie była w stanie przypomnieć sobie, kiedy ją dotykał jej nieukochany, zresztą chyba nie sprawiałoby to przyjemności.  Czuła wokół siebie zapach testosteronu, wyczuwała go instynktownie otoczona męskimi feromonami. Zapragnęła go, nie wiedziała kogo, ale zapragnęła mężczyzny, chciała mu się oddać, być uległą i doświadczać rozkoszy. Choć tak naprawdę chciała czuć się bezpiecznie, nawet nie tyle kochaną, ale bezpiecznie. Jedyny mężczyzna, który mógł się nią teraz interesować to Szaweł. No tak, był  przystojny, nawet bardzo. Uświadomiła sobie, że nigdy nie czuła jego zapachu, nie czuła jego ciepła, oddechu. Nie widziała żeby jadł, pił. Prawie przyjęła jego istnienie, prawie czyni różnicę, bo częściej czuła strach, bała się go, mantryczna myśl jak archetyp telepała się po jej mózgu, że duchów należy się bać. Pomyślała o swoim synu, którego chyba nie kochała, czy potrafiła przyjąć jego istnienie? Nigdy nie chciała mieć dzieci, kiedy go urodziła patrzyła wręcz z obrzydzeniem na malutkie, wątłe ciało, drżące ciało, wrzeszczące po całych nocach ciało. Kiedy nadszedł dzień, w którym zrozumiała, że urodziła pedała i złodzieja, nieroba i ćpuna, nie potrafiła także sklasyfikować, którego z jego wcieleń nienawidzi najbardziej, chciała nauczyć się akceptować własne dziecko, czas pokazał, że nie potrafiła. Nie kochała go, nie kochała własnego syna, nawet go nie lubiła, wysilała się, żeby ledwie tolerować jego obecność w domu. Poza tym udawała, że go nie ma. Kiedy do jego bogatego życiorysu doszły narkotyki, przestał dla niej istnieć, chociaż nie był narkomanem, nie przychodził do domu naćpany zbyt często, jeżeli już to bardziej zajmował się handlem. Sprzedawał towar głownie w gejowskim klubie na Razowej. Wiedziała to od sąsiada. Nawet się nie załamała, nie potrafiła, myślała, że niżej upaść już nie można, przygniatało ją absolutnie wszystko, co miało chociaż znamiona rodzinnej atmosfery. Cieszyła się, że z tego wyjazdu, nieoczekiwanego, absurdalnego. Jej myśli wróciły do Szawła, był niezwykle przystojny, powoli zaczęła sobie wyobrażać bliskość jego ciała (sic), po prostu jego bliskość, gdyby miał realne ciało, ale go nie miał. Otrząsnęła się z obrzydzeniem, seks ze zmarłym....
Pociąg zbliżył się do Krakowa. Szaweł czekał na nią na peronie, nie omieszkała uśmiechnąć się pod nosem.
- Rozmawiałem z Danielem, powiedział mi, żebym zadbał, byś nie wróciła już do domu. Nie wiem co to ma znaczyć, czy mam cię zabić, czy gdzieś zgubić, oddać komuś na przechowanie?
- Szaweł, nie dziwi mnie to. - westchnęła absolutnie obojętnie Iwona. - Chyba jest to mi na rękę, czuję wolność, on mnie nienawidził. Nie kochał, nie dbał o mnie, nie pomagał mi w domu, nawet nie dbał o seks, nic, był jakimś bytem z którym wegetowałam, jak dwa symbiotyczne organizmy żyliśmy nie mogąc się od siebie oderwać. Byłam pustelnikiem, który ciągnął za sobą wiecznie głodnego ukwiała, choć po paru latach już nie chciał mnie chronić. A ja go nosiłam... na swojej muszli.
Iwona nagle ryknęła nie bacząc, że znajdują się na peronie:
- Nienawidzę go! - szloch mieszał się ze spazmami. - nienawidzę go! Niech zdechnie, nauczył mnie tylko grzechów.
- Uspokój się, proszę, nie mogę cię przytulić, ani objąć, uspokój się - Szaweł czuł się zdezorientowany. Błagam, ludzie patrzą wystarczająco zdziwieni. Wiem, że go nienawidzisz, masz prawo do złości, ale teraz sie uspokój.
Kiedy to mówił zbliżał się do nich mężczyzna, szedł pewnym krokiem, takim nieznoszącym sprzeciwu. Iwona również go zauważyła. Szybko otarła twarz mokrą chusteczką, choć miała ochotę uciec stąd gdzie pieprz rośnie.
- Pani Iwona jak mniemam? - zapytał takim tonem, jak gdyby ogłaszał nadejście potopu, albo wjazd króla Kazimierza. Oboje stali nieruchomo, przerażenie malowało się na twarzy szczególnie Iwony, aczkolwiek i twarz Szawła wrażała zdziwienie.
- Nie spodziewaliście się tutaj nikogo? To naturalne, każdy się dziwi. Idziemy stąd, szybko. Dosyć narobiliście cyrku, biedactwa. - Nieznajomy patrzył na nich z góry, tak jakby wiedział po co tu przyjechali, kim są, jaki jest cel tej podróży, choć oni tak naprawdę nie wiedzieli. Iwona prawie omdlewała z wrażenia, lecz nauczona doświadczeniem, zdawała sobie sprawę, że w tej historii może zdarzyć się absolutnie wszystko i trzeba być na to gotowym.
- Jeszcze nikt nie przywitał mnie tak wymownym milczeniem i zdziwieniem jak wy - zachichotał. -  Niewiele mamy czasu, a ja nie mogę poświęcać wam wieczności - jego głos wrócił na wysokie tony - idziemy, idziemy, a no tak, nie przedstawiłem się. Nazywam się Isserles. Mojżesz Isserles, tutaj nazywają mnie Remuh.
Iwona i Szaweł nie odzywali się od kilku chwil, teraz ich milczenie stało się absolutnie ciężkie, a spojrzenia spotkały się w niewymownym zdziwieniu.

piątek, 3 lutego 2012

Moje pierwsze zadanie aktorskie

Wybrałem książkę i sparafrazowałem dla potrzeb zadania tekst Burroughsa ze Spragnionego. Na szczęście nie miałem takich doświadczeń. Ale takie wyrzygiwanie rodzicom jest mocne, ufff

Upijam się i dzwonie do ojca.
- Jadę do kliniki na odwyk i nie będzie mnie przez miesiąc. Jaka praca? Tato, przecież pracuje w reklamie. I to właśnie praca zmusiła mnie do wyjazdu. A poza tym to twoja wina. Zaraziłem się tym od ciebie.
No co, że mnie olewałeś, że może zaraz mi powiesz, że nie jestem twoim synem. Nie wzdychaj tak ciężko, dobrze, bo się boję. Porozmawiaj ze mną.  Jak to nie? Tak, będę rozgrzebywać przeszłość. I co z tego, że jestem już dorosłym mężczyzną, a nie małym, zranionym chłopczykiem.

Zwierzęca część mojego mózgu przejmuje kontrolę i krew napełnia się cząsteczkami nienawiści.

- A pamiętasz, jak siedzieliśmy kiedyś w samochodzie i powiedziałeś, że masz zamiar zabić coś, co jest dla matki najcenniejsze, potem spojrzałeś na mnie i dodałeś gazu? Jadąc prosto na skałę? A ja musiałem wyskakiwać z tego pierdolonego auta? Miałem wtedy może z dziewięć lat, skurwysynu.
Znowu cisza
Jak się nie wydarzyło? Nie jestem chory i niczego sobie nie wymyślam. Może wreszcie raz
jeden jedyny mnie posłuchasz.
Wiem, że pamięta. Wszystko pamięta.
- A ten ślad po papierosie na czole? Przysięgam , że słyszę w słuchawce, jak pulsuje mu krew w tętnicy szyjnej. Gdy byłem jeszcze młodszy, miałem może sześć lat, siedziałem kiedyś u ojca na kolanach, a on trzymał mi przy twarzy zapalonego marlboro. Nagle wycelował i wbił mi go kurwa między oczy.
Wyrzuciłem z pamięci to wydarzenie, a przypomniałem je sobie dopiero mając dwadzieścia lat, kiedy dostałem egzemy.
- Wiem, że to pamiętasz. Może sam byłeś wtedy pijany. Ale już teraz wiem jak to jest. Pewnych rzeczy w żaden sposób nie da się zapomnieć.

środa, 25 stycznia 2012

Pamięć

Chodzi mi po głowie koniec lata. Noce są wtedy takie basowe, może od nieustannego krzyku żurawi. Biczewska śpiewała "...вон там журавли пролетели, y горизонта растаял их крик." To wołanie pamięci, cichnący krzyk mijającego życia, przemiany i oczyszczenia. Pewnego dnia na niebie zobaczyłem tę scenę. Mam wrażenie, że czasami w moim życiu dzieją się rzeczy, które są nieprawdopodobne, w które nie chce się wierzyć. Wypiera się, udaje, że nie ma, a one są... przychodzą w różnej formie, prędzej czy później, nawet w formie wiersza...


pamięć


jest wczesny wieczór, po deszczu
taka bardzo miła pora dnia
niebo jest czyste, głęboko błękitne z odcieniami fioletu
przynosi zapach jesieni,
po tęczy przechadzają się dwa czarne garnitury
obrazek niecodzienny, przechodnie zatrzymują się
spoglądają, śmieją się bo teatr za darmo
teatr uliczny zawitał do miasta!
Hola! na przedstawienie, niech grają, niech bawią
póki cyrk za darmo..!

a oni chodzą,
nie słyszą nic, poza swoimi oddechami i słowami rzucanymi w powietrze
nie zważając na spojrzenia
wyznają sobie straszne tajemnice

(skąd wiem, że tajemnice? Bo jestem ich autorem...)

obserwując ich widzimy jak poruszają rękoma
och! jakież piękne tańczące sylwetki
tango nuevo szalone wiruje
media luna
quebrada
corte... tango mortale

dotyka jego twarzy
delikatnie pieści trzymając ją w dłoniach
tamten czuje, że ziemia usuwa mu się spod nóg, drży
- chodź ze mną – szepce – ten wiersz już się kończy,
za chwilę nikt nas nie będzie pamiętał
znikniemy

ich miejsce zajęły dwa słowiki






piątek, 13 stycznia 2012

Dybuk na Nowogrodzkiej cz. 4

Iwona pomyślała, że nie czuje strachu, że skoro już tak się stało, że Szaweł ISTNIEJE, nic na to nie poradzi. Gorączkowo próbowała przypomnieć sobie co się stało i umiejscowić  siebie w nieznanym otoczeniu. Kompletnie zdziwiona zauważyła, że Szaweł pali papierosa, zaciągając się ze smakiem.
- No to dałaś czadu kobieto – odezwał się z lekką ironią.
- Jakiego czadu? Lepiej opowiedz co się stało, czuję się kompletnie zaćmiona. Iwona uświadomiła sobie, że rozmawia z duchem, z przeklętą przyczyną jej najgorszych myśli i porażek, że ten potwór, albo wytwór jej wyobraźni, albo rzeczywiście istniejący duch, gapi się na nią z politowaniem, a ona z nim spokojnie rozmawia. Poczuła się absolutnie bezsilnie i idiotycznie. Przypomniała sobie pewną myśl, którą usłyszała gdzieś tam, że najlepszym wyjściem z krytycznej sytuacji jest jej akceptacja. Zabrzmiało to tak banalnie, ale dla niej stało się punktem wyjścia do refleksji i szukania siebie w tym dziwacznym otoczeniu i całej sytuacji.
- No więc, kiedy usłyszałaś tłumaczenie, wpadłaś w szał, wrzeszczałaś, że jesteś lwem, lisem i tygrysem, że ich pozabijasz, że diabeł wstąpił w nich wszystkich, że chcą cię generalnie zniszczyć  i rzuciłaś się na ścianę. Biłaś głową w mur, lizałaś napis, wgryzałaś się w tynk. Panowie nie potrafili cie powstrzymać… domyślasz się co dalej mogło się zdarzyć.
- A zatem to szpital – z przerażeniem uświadomiła sobie Iwona. Jest zamknięta, jest czubkiem wśród czubków, do tego zamknięta z duchem, czy tam czymkolwiek to jest. Odpocznie. Wreszcie będzie sama. Zrozumiała też, że jednak zwariowała, ale czy na pewno? Skoro ma świadomość wariactwa, to chyba nie zwariowała, to wszystko się dzieje. Zamęt.  
- Szaweł, odejdź. Zostaw mnie i nigdy nie wracaj, błagam, to wszystko za dużo mnie kosztuje. Nie potrzebuje cię, nikt cie nie potrzebuje, zrobiłeś nam piekło, po co? Kim ty jesteś, odejdź, błagam… Zaczęły się spazmy. Szaweł spojrzał na nią miną mędrca ze wschodu.
- Znowu zaczynasz tę swoją śpiewkę. Słuchaj NAS się nie przegania, jesteśmy rodziną, a to że nie żyję i nie wiem co ze sobą zrobić, to inny problem. Ale nie możesz mnie, ot tak , odesłać. Należy mi się u was mieszkanie, pod stołem chociażby.  Poza tym nie chcę nikogo skrzywdzić.  Musisz mi pomóc. Na razie nie spotkałem nikogo umarłego, jestem tu sam, to znaczy, że inni gdzieś są, a ja nie wiem gdzie i musisz się dowiedzieć dokąd mam iść.
Przerażona Iwona usiadła na łóżku, nie mogła uwierzyć w to co usłyszała i nie zdążyła nawet tego zanalizować. Szaweł rzucił jej ubranie.
- Ubieraj się, za chwilę mamy pociąg. Jedziemy do Krakowa.
Polska wydawała jej się brzydka

W przedziale siedziała sama. Szaweł nie musiał przecież jeździć pociągiem, pomyślała dziękując losowi za chwilę potrzebnej samotności. Nawet cieszyła się, że mogła gdzieś wyjechać, nie interesowała się po co, dokąd, co będzie jadła, gdzie spała, ważne, że nie ma jej w domu.  Bezmyślnie patrzyła na przesuwający się krajobraz. Słupy, tory, lasy, zagrody, wioski, obory, znowu lasy, pola, słupy, tory. Pomyślała, że Polska jest brzydka. Same obory, same wiochy, same wieśniaki, jak ten jej niemąż i cholerny Szaweł. Pieprzeni wieśniacy co udają wielkie mi kurwa państwo, do tego żydowskie. Żydzi? Toż bieda z nędzą była...
Poczuła hamowanie. Pociąg zwolnił, zbliżając się do jakiejś podrzędnej stacji. Wyjrzała przez okno. Na peronie stał tłum łysych głów wymachującymi  jakimiś czerwono -zielonymi szalikami. Pomyślała, że jednak trafiła do piekła. Czy to się kiedyś skończy? Dziki tłum naćpanych i napalonych kiboli rządził już całym składem.