Iwona i Szaweł |
Pociąg zbliżył się do Krakowa. Szaweł czekał na nią na peronie, nie omieszkała uśmiechnąć się pod nosem.
- Rozmawiałem z Danielem, powiedział mi, żebym zadbał, byś nie wróciła już do domu. Nie wiem co to ma znaczyć, czy mam cię zabić, czy gdzieś zgubić, oddać komuś na przechowanie?
- Szaweł, nie dziwi mnie to. - westchnęła absolutnie obojętnie Iwona. - Chyba jest to mi na rękę, czuję wolność, on mnie nienawidził. Nie kochał, nie dbał o mnie, nie pomagał mi w domu, nawet nie dbał o seks, nic, był jakimś bytem z którym wegetowałam, jak dwa symbiotyczne organizmy żyliśmy nie mogąc się od siebie oderwać. Byłam pustelnikiem, który ciągnął za sobą wiecznie głodnego ukwiała, choć po paru latach już nie chciał mnie chronić. A ja go nosiłam... na swojej muszli.
Iwona nagle ryknęła nie bacząc, że znajdują się na peronie:
- Nienawidzę go! - szloch mieszał się ze spazmami. - nienawidzę go! Niech zdechnie, nauczył mnie tylko grzechów.
- Uspokój się, proszę, nie mogę cię przytulić, ani objąć, uspokój się - Szaweł czuł się zdezorientowany. Błagam, ludzie patrzą wystarczająco zdziwieni. Wiem, że go nienawidzisz, masz prawo do złości, ale teraz sie uspokój.
Kiedy to mówił zbliżał się do nich mężczyzna, szedł pewnym krokiem, takim nieznoszącym sprzeciwu. Iwona również go zauważyła. Szybko otarła twarz mokrą chusteczką, choć miała ochotę uciec stąd gdzie pieprz rośnie.
- Pani Iwona jak mniemam? - zapytał takim tonem, jak gdyby ogłaszał nadejście potopu, albo wjazd króla Kazimierza. Oboje stali nieruchomo, przerażenie malowało się na twarzy szczególnie Iwony, aczkolwiek i twarz Szawła wrażała zdziwienie.
- Nie spodziewaliście się tutaj nikogo? To naturalne, każdy się dziwi. Idziemy stąd, szybko. Dosyć narobiliście cyrku, biedactwa. - Nieznajomy patrzył na nich z góry, tak jakby wiedział po co tu przyjechali, kim są, jaki jest cel tej podróży, choć oni tak naprawdę nie wiedzieli. Iwona prawie omdlewała z wrażenia, lecz nauczona doświadczeniem, zdawała sobie sprawę, że w tej historii może zdarzyć się absolutnie wszystko i trzeba być na to gotowym.
- Jeszcze nikt nie przywitał mnie tak wymownym milczeniem i zdziwieniem jak wy - zachichotał. - Niewiele mamy czasu, a ja nie mogę poświęcać wam wieczności - jego głos wrócił na wysokie tony - idziemy, idziemy, a no tak, nie przedstawiłem się. Nazywam się Isserles. Mojżesz Isserles, tutaj nazywają mnie Remuh.
Iwona i Szaweł nie odzywali się od kilku chwil, teraz ich milczenie stało się absolutnie ciężkie, a spojrzenia spotkały się w niewymownym zdziwieniu.