Blog oddzielony i przyszyty do wiślanego, zawiera teksty poetyckie, manifesty, performance, klisze pamięci bez ładu i składu, grafomańsko i pokornie, wspomnienia lat minionych, projekty i projekcje, zapożyczenia, tłumaczenia, przysłowia, psalmy, myśli rozbiegane i ułożone.... wszystko to będą łączyć: stymulator serca, sztuczna zastawka mitralna i endoskopia duszy.

wtorek, 20 grudnia 2011

Art brut we własnym wydaniu

O ile art brut pojawia się głównie w malarstwie, bo ma mieć między innymi funkcję terapeutyczną, o tyle w poezji czy tekstach literackich  raczej dość rzadko. Art brut to głównie sztuka osób chorych z zaburzeniami psychologicznymi, ale trzeba wziąć pod uwagę słowo: brut. To przymiotnik o wielu znaczeniach: dziki, nieokrzesany, pierwotny, prymitywny, surowy, nie opracowany, który przywołuje na myśl przede wszystkim inne pojęcia takie jak prostota i naturalność, ale również brak wykształcenia i blichtru. Ponownie zaciera się granica między poetą a poetą. Kim jestem? Poetą prymitywnym, wrażliwym inaczej? 




nawet nie czuję twojego odejścia...
dziwne
powinienem płakać, zwinąć się w kłębuszek swojej egzystencji
trochę rozpaczy pro forma
że mi ciebie brakuje, że znowu cię nie będzie, bla bla bla

Wiatr
zauważyłem jednak zmiany
kwiaty zbladły – bez ciebie
zapach wietrzeje – bez ciebie
brak okruchów na stole – bez ciebie

i jakoś nic nie może  powstrzymać
samotności
rozkładającej swoje nogi do finałowego stosunku
zmuszając mnie do ostatniego wystrzału pół-życia – mendopauza!

ona nie chce się całować
pieprzona dziwka...!
pocałunki zostawia dla prawdziwego kochanka
dla prawdziwej miłości
śmieszne, prawda? – jeszcze w nią wierzy, naiwna suka...

nothing can’t stop this lonely...


PS…. I jeszcze jedno – kiedy to czytam gęba mi się śmieje

środa, 14 grudnia 2011

Dybuk na Nowogrodzkiej cz. 3

Iwona uważała, że to co dzieje się w jej domu, absolutnie ją przygniata i przekracza jakiekolwiek jej zdolności rozumienia zmian życiowych, nie ma siły na zmiany. Bała się coraz bardziej. Najgorzej było w nocy, kiedy Daniel zmienionym głosem prowadził ożywione dyskusje przez sen. Niewiele rozumiała, bo raczej bełkotał, zresztą bała się rozumieć, wolała nie wiedzieć co planuje jej oszalały niemąż. Najgorsze było to, że niemal każdy ranek zaczynał się podobnie, dla niej... przerażająco. Ten facet, który całe życie nie miał jakiejkolwiek inicjatywy, ni z tego ni z owego, zaczął ją przejawiać i to w formach nad wyraz aktywnych. Naprawił samochód, który od paru lat stał bezczynnie w garażu, zapuścił brodę, którą regularnie mył i pielęgnował. W ogóle się mył. Nocne Polaków rozmowy z synem stały się wręcz rytuałem, przez co młody obdarzył  ojca wręcz jakimś pokracznym uwielbieniem, nie zważając, że w domu jest jeszcze matka.
Iwona bała się nocy, zauważyła, że tym domu jest ignorowana, że Daniel pozwala nierobowi na wszystko, nawet na sprowadzanie swojego gacha. Czuła się kompletnie zdezorientowana, a Daniel traktował ją jak wariatkę, nie rozumiał, że coś się dzieje, bo nic się nie działo,  bo uważał, że wszystko przebiega normalnie.
- Dzisiaj wymaluję ściany w dużym pokoju, są już brudne, młody pomożesz mi zeskrobać stare warstwy, położymy gładź, żeby było ładnie. Iwona na samą myśl o remoncie chciała uciec z domu, jak najdalej, nawet do Afryki.
- Daj spokój, przecież dwa lata temu malowałam, ja malowałam, bo ty oczywiście miałeś chory kręgosłup, albo jakieś inne ważne powody. Przedtem ja również malowałam całe mieszkanie, Tobie się nie chciało palcem ruszyć, nic ci się nie chciało, a teraz po dwudziestu kurwa latach, nagle zaczynasz interesować się domem, malowaniem, gotowaniem, sprzątaniem... co tu się dzieję, moje nerwy są w strzępkach, zabij mnie, bo już mam dosyć! Kim ty jesteś do cholery?
- Czy ty młody to rozumiesz, nie dość, że człowiek ma chęci, chce cos zmienić na lepsze, poprawić, to dostanie za to w gębę i wysłuchiwać musi jakieś histeryczne fanaberie! Zerwał się od stołu, krzyknął jeszcze na odchodne: marsz po farby! I zabrał się za przeprowadzenie skrupulatnie obmyślonego remontu..

Dybuki są wśród nas
***

- Co to za napis? - osłupiały Daniel odkrył, że pod starą warstwą farb, wyraźnie przebija się napis w języku hebrajskim: עדיף לחיות עם אריה דרקון מאשר לחיות עם האישה הלא נכונה. Delikatnie dotykał liter słów, których nie rozumiał, jak gdyby odkrył skarb, pamiątkę rodzinną, spadek duchowy, a może wskazówkę do ukrytego skarbu rodzinnego. Przypomniał sobie, że jest Żydem, przeczytał nawet jedną książkę... Judaizm... co to jest? czy jakoś tak i zaczął kupować Wyborczą. Był w siódmym niebie, to był dowód, to jego matka zostawiła mu testament, tak to jest testament, takie przesłanie, żeby lepiej siebie zrozumieć, albo żeby zrozumieć wypadki ostatnich dni, dlaczego Szaweł...? Tak, odczytanie tego napisu to będzie spełnienie jego najważniejszego życiowego etapu, tylko jak to odczytać?
Sprawa okazała się łatwiejsza niż wszyscy przypuszczali, nawet Iwona wykazywała jakieś tam zainteresowanie tym przedziwnym znaleziskiem. Nie podejrzewała jednak, że rozszyfrowanie zagadki zupełnie odmieni jej losy. Po kilku dniach pojawił się człowiek, który zgodził się pomóc rodzinie.
- Och, taak, to współczesny hebrajski, cytat Biblii, z Księgi Przysłów: Lepiej mieszkać z lwem i ze smokiem, niż mieszkać ze złą niewiastą (Prz, 25, 23) - oznajmił mocnym głosem.
Iwonę zmroziły słowa tłumacza, trzy pary szowinistycznych oczu, momentalnie odwróciły wzrok w jej stronę. Kiedy się obudziła zobaczyła wokół siebie wszechobecną biel i majaczącą ciemną, ludzką plamę: na parapecie okna siedział Szaweł. 

wtorek, 13 grudnia 2011

O skrzyneckim

Oglądałem dzisiaj film dokumentalny, zdaje się, że z epoki kamienia łupanego, o Piotrze Skrzyneckim. Oprowadzał m.in. wycieczkę po ogrodzie zoologicznym w Krakowie. Jego wiedza na temat węży była wręcz imponująca, "otóż węże nie tylko słuchają uszami, ale całym ciałem, kiedy gra Beethoven, albo Mozart to aż całe drgają..." czyż nie cudne? W stanie wojennym, a dzisiaj 13 grudnia, Halina Wyrodek śpiewała tekst Witkacego:

Zabij ten lęk
On się mży jak ćma w noc ciemną
On patrzy i rodzi to
Czego już maską nie pojmiesz
Zabij ten lęk
Co się czai przez twe włosy
I sięga
Sięga po to
Po to co jest poza miejscem
Co jest zaprzeczeniem niczego

Zabij ten lęk...

Zabij ten lęk
On się mży jak ćma w noc ciemną
On patrzy i rodzi to
Czego już maską nie pojmiesz
Zabij ten lęk
Co się czai przez twe włosy
I sięga
Sięga po to
Po to co jest poza miejscem
Co jest zaprzeczeniem niczego...

sobota, 10 grudnia 2011

Dybuk na Nowogrodzkiej cz. 2

Szaweł patrzył na swojego brata martwym, ale niezwykle intensywnym wzrokiem, wiedział, że za chwilę scali się z tym znienawidzonym kawałkiem ciała, że przybierze jego ohydną, śmierdzącą postać. Że też on się nigdy nie lubił myć, w zasadzie nie może rozpoznać czy capi jego truchło, czy to, że był brudny, a on przecież zawsze taki elegancki. Po jaką cholerę ja umarłem? Aaa... miałem SM, racja, co jest z tą pamięcią, myślałem, że po śmierci będę więcej wiedział, zrozumiem w końcu świat, życie, poznał jego sens, a na razie kurwa stoję nad tym śmierdzącym gnojem i nie mam zielonego pojęcia, po co? Do tego ta wariatka jęczy jakby zobaczyła ducha! Przecież jestem duchem... no tak. Ale chce żyć, nie chcę być trupem, już się na siebie napatrzyłem!
- Daniel obudź się, błagam obudź się, bo ja zwariuję, nie.. ja już zwariowałam. Jestem w psychiatryku. Tak! Jestem w psychiatryku, mam takie wizje, czy jak to się nazywa... omamy. Wzrokowe. Widzę to, czego nie ma. Całe życie widziałam to co jest, teraz widzę to, czego nie ma. Jestem chora, jestem wariatką. Iwona zaczęła lekko, ale z histeryczną nutą zaśmiewać się z samej siebie, jej ciało zaczęło nawet na specjalne życzenie podrygiwać, tak jak widziała to na filmach, może w "Locie nad kukułczym...", albo w "Dwanaście małp".
- Czy mogłabyś do kurwy nędzy zachowywać się odrobinę normalnie, muszę się skupić - ryknął niespodziewanie Szaweł, wkurzony idiotycznym zachowaniem niebratowej.
- Nie, ciebie nie ma, Jezu, przecież ty przed chwilą zmarłeś, ciebie nie ma. Wariuję kurwa wariuję, już dawno miałam od niego odejść i teraz zwariowałam, o matko kochana, ja zwariowałam - wyła już nie zważając na nic Iwona. Szaweł widział, że nic nie wskóra, zaczął myśleć o swojej matce. Ponoć była Żydówką, czyli on też jest Żydem, po matce. Jew, Jude, do pieca, proszę państwa do gazu, osiem i pół żyda zmieści się w dezodorancie, żydopłot, gwiazda Dawida, opaski. I co teraz, kurwa do nieba pójdę? Co oni tam mają? I to ma być raj? Do Iwony lepiej się nie odzywać, bo zejdzie na miejscu, jeszcze będę miał trupa na sumieniu.
- Daniel, rusz się trochę, słuchaj, ty pamiętasz co jest z nami po śmierci? Bo nie bardzo wiem co robić? Nie zgrywaj się, tylko otwórz oczy, nie gniewam się na ciebie, nie pomagałeś mi za życia, teraz możesz, co?
- Odejdź! - ledwo słyszalnym głosem odpowiedziało żyjące truchło. Iwona miała dość, stwierdziła, że najlepiej będzie jeśli natychmiast zemdleje, bo albo rzeczywiście zwariuje, (jeśli to już jest rzeczywistość świrów to też zwariuje - podwójnie), albo popełni jakiś odrażający czyn, na sobie, na śmierdzielu, albo na tym czymś.

***

- Mamy w domu Biblię? -  Iwona zbaraniała słysząc pytanie, którego za żadne skarby świata w tym domu, by się nie spodziewała.
- Mamy, młody potrzebował do szkoły - spokojnie odpowiedziała, - a po co ci Biblia?
- Wiesz kim był Daniel? Kim był Szaweł? Dlaczego matka dała nam takie imiona? No oczywiście, Ciebie to nic nie obchodzi, ani skąd pochodzisz, ani co znaczy twoje imię, jakie ma znaczenie. Człowiek powinien znać swoje korzenie! Ale ty głupia jesteś! Nic nie wiesz...
- A skąd niby mam kurwa wiedzieć, na co miałam mieć czas? Na pranie twoich brudnych gaci, wieczne sprzątanie, zarabianie na tego "dorosłego" nieroba, karmienie wiecznie nienażartych żołądków, twojego i twojego syna pedała.
- Ten pedał jest tak samo twoim synem jak i moim! Wyrażaj się łaskawie o nim trochę życzliwiej! I znowu się awanturujesz, ciągle wrzeszczysz, ciągle masz pretensje, wiecznie niezadowolona, nieszczęśliwa, święta Iwona dziewica - męczennica. Odejdź jak ci źle, nikt cię tu nie trzyma! Kurwa, wariatka jakaś, daj na wstrzymanie, weź jakiś polprazol, albo co...
Poczuła się znowu malutka, dlaczego on zawsze wygrywa? Dlaczego on zawsze potrafi zamknąć mi gębę? I co z tego, że jest wykształcony, mądry, ale nieudacznik, nierób i śmierdziel. Kurwa, jaka ja jestem nieszczęśliwa i do tego teraz będzie czytał Pismo święte, jeszcze mi tu kurwa inkwizycję zbuduje, albo jakiś rabinat. Żyd się znalazł, nawet obrzezany nie jest, ćwok jeden!
Cicho usiadła w kąciku w swoim ulubionym fotelu i pierwszy raz od kilkunastu lat spojrzała na swojego niemęża inaczej, nie potrafiła określić jak, w głowie miała tuman. W końcu zrozumiała. Daniel nie śmierdział.

Okiełznanie

Jest rok 2006, wydaje mi się, że jestem już bardzo dorosły, przede wszystkim dojrzały. A tu, któregoś dnia niespodzianka, okazuje się, że nie można przed sobą uciekać, można się chować, udawać, być genialnym aktorem życia, ale przed sobą w chwili totalnej samotności, nie można być fałszywym. To byłaby wielka mistyfikacja życia! Nie do ogarnięcia, nie do przepracowania. Przyznałem się do tego, że jestem nieodporny, choć powinienem być jak skała. Cudowne katharsis, powiedzenie sobie, że dość już tego seansu. I chociaż chciałem się okiełznać, już się nie okiełznałem. 


są takie ludzkie emocje,
do których nikt nie chce się przyznać,
o których ludzie boją się nawet pomyśleć, że je mają
a jednak nie da się ich nie czuć

one są związane z miłością

z miłością, która jest zabroniona
z miłością, na którą nikt się nie odważy
z miłością, która kocha obłędnie
z miłością, która jest szaleństwem

wtedy przez człowieka przechodzi smuga cienia

o czarny dniu, który kaleczysz mnie
bliskością
i każesz mi patrzeć na rzeczy
dla mnie nieosiągalne
okiełznaj się

środa, 7 grudnia 2011

Dybuk na Nowogrodzkiej

My już wiemy, że dybuka się nie przegania.
Jest naszą pamięcią. Bez naszych dybuków będziemy gorsi i głupsi.
Hanna Krall

O matko znowu rano, nie. Znowu, znowu... Balkon jak codziennie, był rytualnie otwarty na oścież, wietrzenie domu po nocy. Nieważne, że tam, w świecie uciekających trybików korporacyjnych, było niecałe 5 na minusie. Wietrzenie - jakby chciała wyrzucić stęchłe zapachy po swoim niemężu, jego smrody; spod pachy, spod majtek, spod gęby, spod serca. Te najgorsze, żeby zapomniał o niej i odszedł, albo żeby śmierdział tak bardzo, że wybuchnie i powie mu:
-Ty śmierdzielu, wynoś się! i to już! Wypierdalaj stąd i nigdy nie wracaj! On spojrzy na nią beznamiętnym wzrokiem i albo odstawi teatr Preverte'a, albo przyłoży jej w tą średniowieczną papę, że zakocha się znowu, pomimo smrodu.
Oczywiście nic takiego nie powie, jest  słaba, czuje się znużona nieudaną pracą, nieudanym niemałżeństwem, głupim synem, chyba narkomanem, a przynajmniej pijakiem. I pedałem. Przecież nie ma dziewczyny, a ma 18 lat, powinien już kogoś mieć, wziąć ślub i wynosić się z tego rozkładającego się domu... i wziąć ją ze sobą. Byłaby służącą, myła synowej nogi, piersi, potem niańczyła bachory, płodzone w tempie pkp intersiti. Byłoby jej dobrze. Ale zaraz, przecież jest ciotą, pedałem, homo. Liże się z jakimiś starymi facetami, płacą mu wtedy... ma na życie, zarabia więcej od niej, pieprzona dziwka. Więc jest słaba, zdominowana, nie wie nawet jak wybrać forsę z bankomatu, ani jak opłacać rachunki, miała gotować (i tak z marnym skutkiem), prać, sprzątać, miała być wzorową, katolicką dommamą. Nie była, nie umiała, poszła do pracy, do hurtowni warzyw i owoców. Sortuje, znajduje zgniłki, robi to na węch, ma nosa, nauczyła się tego w domu. Do kościoła też nie chodziła. Bała się, że dach spadnie jej na głowę. Panicznie bała się śmierci. Tylko śmierci, niczego innego, nikogo innego. 
No i to okno, otwarte, wietrzenie. On skulił się bardziej pod kołdrą, żeby mu było cieplej, rzuty gorąca, kurwa, przekwitła to ona 20 lat temu. Myśli o niej, ma takie ładne imię: Iwona, a tak się nie da lubić. Co go podkusiło, żeby z nią być, wiązać to życie jak sznurowadła, które notorycznie mu się zrywają, bo kupuje najtańsze, szajs jakiś. Nagle poczuł, że coś jest nie tak. Potworne zimno od stóp ogarniało jego nogi, nie czuł ani kostki, ani pięty. Usiadł na łóżku, masował się, ale to nic nie pomogło, było mu potwornie zimno.
- Już idę, nie pali się - zawołała Iwona, idąc do drzwi. Judasz powiedział, że nikogo nie ma. Nie przejęła się, pewnie dzieciaki żartują, kiedyś ona też...
- Halo! Agata? Kurwa, co się stało, że dzwonisz tak wcześnie? Kto zmarł? Szaweł? A kto to jest? Jaki Szaweł, ja nie znam..
- Agata, to ja - wyrwał jej słuchawkę. Kiedy zmarł? Dzisiaj, przed chwilą? O Jezu... nie widziałem go dawno, dziesięć lat będzie. Uspokój się, to ci nic nie da. Nie rycz, bo nic nie rozumiem. Poznasz kogoś kiedyś. Ja pieprzę? Sama pieprzysz, co mnie to kurwa obchodzi? I co z tego, że był moim bratem, w dupie to mam, przyrodni był, albo może adoptowany, w dupie - rozumiesz. Sama się wal. Głupia suka. A ty czego się tak gapisz? Śniadanie rób!
Za wszelką cenę chciał wstać, ale momentalnie, coś jakby uderzyło go w te zimne nogi, nie mógł się ruszyć, wył z bólu, ale nikt go nie słyszał. I tak go nie słuchali, bali się i tyle. Czuje, że mdleje, słabnie jak zarzynana owca. 
- Może ja też umieram, co teraz powinienem zrobić? Panikuję, może się pomodlić, ale do kogo, zaraz jak to było.... to chyba był... Bóg, tak, nazywa się Bóg. Ale co to znaczy pomodlić się? Kurdę Zeus, daj se spokój ze mną OK, jeszcze trochę.... Więcej już nie pamięta. A może pamięta, a boi się opowiedzieć. 
Iwona wróciła do pokoju z kubkiem kawy, który natychmiast z wrzaskiem odrzuciła w nieokreślonym kierunku, parząc się gorącym napojem. Jej stary, leżał martwy na łóżku (jak dobrze, pomyślała szybko, w końcu), a w progu domu, na balkonie stał mężczyzna, uporczywie wpatrujący się w jej niemęża.
- Szaweł jestem - wykrztusił nie odwracając głowy w jej stronę. 

wtorek, 6 grudnia 2011

Poetycka klisza

Samobójstwo jako fakt nie istnieje; jest w pewnym sensie artefaktem, zakłóca strumień życia, nie może być realne. Do czasu. Do czasu kiedy dotyka osobistej egzystencji staje się realnym zdarzeniem, odczuwanym i poznawalnym. Dzisiaj już wiemy, że samobójstwo jest procesem, czasami wręcz bardzo długim procesem. Dwadzieścia jeden lat temu smuga cienia dotknęła i mnie, napisałem wtedy jeden z pierwszych wierszy zadedykowany samobójcy. Od tamtej pory suicydalny gnom, dybuk odwieczny, któremu nie pozwoliłem mieszkać pod stołem, pałęta się czasem po pokoju, ale nie czuję strachu. Poznaliśmy się wyjątkowo dobrze.


K. Kozyra "Kara i zbrodnia" (fr.)
fot. Autor

pożegnanie

znalazłeś swoją drogę
ale wolałeś odejść
tak nieoczekiwanie
każdego dnia wsłuchuję się w kroki
na korytarzach mojego domu
i pęka mi dusza
i trzaska serce

a pociąg z nieba nie nadjeżdża
zapomniałeś biletu powrotnego
zostawiłeś go u mnie na półce
leżał między książkami
tak sobie leżał
nawet nic nie mówił

 1990.10.29 

A co do tekstu wiersza, jakoś się nie wstydzę młodzieńczej grafomanii, to chyba dlatego, że powstało coś dla mnie ważnego, odkrywczego na tyle, że pozwoliło porzucić bezpowrotnie dzieciństwo. Kubeł zimnej wody wylany na początek dorosłości. Do dzisiaj widzę tę półkę z biletem powrotnym...

Tłumaczenie powstało

Tłumaczenie znalazło się dość szybko, kto chociaż trochę zna francuski widzi, że to samo przetłumaczenie nie jest najtrudniejsze, ale oddanie emocji tkwiących w rytmie wiersza jest piekielnie trudne, wybaczcie jeśli to liche, ale chciałem się nim podzielić.

Wlał kawę
Do filiżanki
Dolał mleka
Do filiżanki z kawą
Dosypał cukru
Do kawy z mlekiem
Małą łyżeczką
Zamieszał
Wypił kawę z mlekiem
I odstawił filiżankę
Nie rozmawiając ze mną

Zapalił
Papierosa
Wydychając dym
Zrobił z niego kółka
Strzepnął popiół
Do popielniczki
Nie rozmawiając ze mną
Nie patrząc na mnie

Wstał
Założył
Swój kapelusz na głowę
Założył płaszcz przeciwdeszczowy
Ponieważ padało
I wyszedł
W deszcz
Bez jednego słowa
Nie patrząc na mnie

A ja schowałem
Twarz w dłonie
I zapłakałem

Déjeuner du matin

Zacznę od wiersza Jacques Prévert'a Déjeuner du matin. Wiersza, od którego wiele się zaczęło, przede wszystkim zaczęła się zmiana myślenia na temat otaczającego mnie świata, który wcale nie jest idealny, który tylko pozornie jest tak prosty jak ten wiersz. Śpiewała go Marlene Dietrich, wielokrotnie był filmowany w krótkim metrażu i grany w teatrach w formie nieskończonych etiud. Pomimo swoich dokładnie rocznicowych 65 lat, nadal poraża swoim wyrazem. Dwukrotnie go tłumaczyłem, ale nigdy nie byłem do końca zadowolony z efektów, może tym razem się uda, na razie oryginał

Déjeuner du matin

Il a mis le café
Dans la tasse
Il a mis le lait
Dans la tasse de café
Il a mis le sucre
Dans le café au lait
Avec la petite cuiller
Il a tourné
Il a bu le café au lait
Et il a reposé la tasse
Sans me parler

Il a allumé
Une cigarette
Il a fait des ronds
Avec la fumée
Il a mis les cendres
Dans le cendrier
Sans me parler
Sans me regarder

Il s'est levé
Il a mis
Son chapeau sur sa tête
Il a mis son manteau de pluie
Parce qu'il pleuvait
Et il est parti
Sous la pluie
Sans une parole
Sans me regarder

Et moi j'ai pris
Ma tête dans ma main
Et j'ai pleuré