Blog oddzielony i przyszyty do wiślanego, zawiera teksty poetyckie, manifesty, performance, klisze pamięci bez ładu i składu, grafomańsko i pokornie, wspomnienia lat minionych, projekty i projekcje, zapożyczenia, tłumaczenia, przysłowia, psalmy, myśli rozbiegane i ułożone.... wszystko to będą łączyć: stymulator serca, sztuczna zastawka mitralna i endoskopia duszy.

środa, 7 grudnia 2011

Dybuk na Nowogrodzkiej

My już wiemy, że dybuka się nie przegania.
Jest naszą pamięcią. Bez naszych dybuków będziemy gorsi i głupsi.
Hanna Krall

O matko znowu rano, nie. Znowu, znowu... Balkon jak codziennie, był rytualnie otwarty na oścież, wietrzenie domu po nocy. Nieważne, że tam, w świecie uciekających trybików korporacyjnych, było niecałe 5 na minusie. Wietrzenie - jakby chciała wyrzucić stęchłe zapachy po swoim niemężu, jego smrody; spod pachy, spod majtek, spod gęby, spod serca. Te najgorsze, żeby zapomniał o niej i odszedł, albo żeby śmierdział tak bardzo, że wybuchnie i powie mu:
-Ty śmierdzielu, wynoś się! i to już! Wypierdalaj stąd i nigdy nie wracaj! On spojrzy na nią beznamiętnym wzrokiem i albo odstawi teatr Preverte'a, albo przyłoży jej w tą średniowieczną papę, że zakocha się znowu, pomimo smrodu.
Oczywiście nic takiego nie powie, jest  słaba, czuje się znużona nieudaną pracą, nieudanym niemałżeństwem, głupim synem, chyba narkomanem, a przynajmniej pijakiem. I pedałem. Przecież nie ma dziewczyny, a ma 18 lat, powinien już kogoś mieć, wziąć ślub i wynosić się z tego rozkładającego się domu... i wziąć ją ze sobą. Byłaby służącą, myła synowej nogi, piersi, potem niańczyła bachory, płodzone w tempie pkp intersiti. Byłoby jej dobrze. Ale zaraz, przecież jest ciotą, pedałem, homo. Liże się z jakimiś starymi facetami, płacą mu wtedy... ma na życie, zarabia więcej od niej, pieprzona dziwka. Więc jest słaba, zdominowana, nie wie nawet jak wybrać forsę z bankomatu, ani jak opłacać rachunki, miała gotować (i tak z marnym skutkiem), prać, sprzątać, miała być wzorową, katolicką dommamą. Nie była, nie umiała, poszła do pracy, do hurtowni warzyw i owoców. Sortuje, znajduje zgniłki, robi to na węch, ma nosa, nauczyła się tego w domu. Do kościoła też nie chodziła. Bała się, że dach spadnie jej na głowę. Panicznie bała się śmierci. Tylko śmierci, niczego innego, nikogo innego. 
No i to okno, otwarte, wietrzenie. On skulił się bardziej pod kołdrą, żeby mu było cieplej, rzuty gorąca, kurwa, przekwitła to ona 20 lat temu. Myśli o niej, ma takie ładne imię: Iwona, a tak się nie da lubić. Co go podkusiło, żeby z nią być, wiązać to życie jak sznurowadła, które notorycznie mu się zrywają, bo kupuje najtańsze, szajs jakiś. Nagle poczuł, że coś jest nie tak. Potworne zimno od stóp ogarniało jego nogi, nie czuł ani kostki, ani pięty. Usiadł na łóżku, masował się, ale to nic nie pomogło, było mu potwornie zimno.
- Już idę, nie pali się - zawołała Iwona, idąc do drzwi. Judasz powiedział, że nikogo nie ma. Nie przejęła się, pewnie dzieciaki żartują, kiedyś ona też...
- Halo! Agata? Kurwa, co się stało, że dzwonisz tak wcześnie? Kto zmarł? Szaweł? A kto to jest? Jaki Szaweł, ja nie znam..
- Agata, to ja - wyrwał jej słuchawkę. Kiedy zmarł? Dzisiaj, przed chwilą? O Jezu... nie widziałem go dawno, dziesięć lat będzie. Uspokój się, to ci nic nie da. Nie rycz, bo nic nie rozumiem. Poznasz kogoś kiedyś. Ja pieprzę? Sama pieprzysz, co mnie to kurwa obchodzi? I co z tego, że był moim bratem, w dupie to mam, przyrodni był, albo może adoptowany, w dupie - rozumiesz. Sama się wal. Głupia suka. A ty czego się tak gapisz? Śniadanie rób!
Za wszelką cenę chciał wstać, ale momentalnie, coś jakby uderzyło go w te zimne nogi, nie mógł się ruszyć, wył z bólu, ale nikt go nie słyszał. I tak go nie słuchali, bali się i tyle. Czuje, że mdleje, słabnie jak zarzynana owca. 
- Może ja też umieram, co teraz powinienem zrobić? Panikuję, może się pomodlić, ale do kogo, zaraz jak to było.... to chyba był... Bóg, tak, nazywa się Bóg. Ale co to znaczy pomodlić się? Kurdę Zeus, daj se spokój ze mną OK, jeszcze trochę.... Więcej już nie pamięta. A może pamięta, a boi się opowiedzieć. 
Iwona wróciła do pokoju z kubkiem kawy, który natychmiast z wrzaskiem odrzuciła w nieokreślonym kierunku, parząc się gorącym napojem. Jej stary, leżał martwy na łóżku (jak dobrze, pomyślała szybko, w końcu), a w progu domu, na balkonie stał mężczyzna, uporczywie wpatrujący się w jej niemęża.
- Szaweł jestem - wykrztusił nie odwracając głowy w jej stronę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz